aaa4 |
|
|
|
Do³±czy³: 07 Mar 2018 |
Posty: 4 |
Przeczyta³: 0 tematów
Ostrze¿eñ: 0/5
|
|
|
|
|
|
 |
 |
 |
|
-Ach, klotnia? - Kapitan Imrie z miernym skutkiem probowal ironii. - A co te klotnie wywolalo?
-Zniewaga. Z jego strony.
-Ze strony tego... tego dzieciaka? - Kapitan wyraznie podzielal moje wlasne odczucia. - A coz to byla za zniewaga, zeby tak potraktowac to dziecko?
-To sprawa prywatna. - Stryker przycisnal chusteczke do rozciecia na policzku, a ja, zapominajac na chwile o Hipokratesie i jego przysiegach, zaczalem zalowac, ze nie jest ono glebsze, choc i tak wygladalo dosc paskudnie. - Oberwal tak, jak obrywa kazdy, kto mnie zniewazy. To wszystko.
-Z najwyzszym wysilkiem staram sie powstrzymac od komentarzy - odparl sucho kapitan Imrie. - Niemniej jako kapitan tego statku...
-Nie jestem czlonkiem panskiej zalogi. Jesli ten glupi szczeniak nie wniesie skargi - a jej nie wniesie - to zechce pan laskawie nie wtykac nosa w nie swoje sprawy. - Stryker wstal i wyszedl z jadalni. Kapitan Imrie zrobil ruch, jakby chcial pojsc za nim, rozmyslil sie jednak, usiadl ciezko u szczytu swego wlasnego stolu i siegnal po wlasna butelke.
-Czy ktorys z panow widzial, co tu zaszlo? - spytal trzech mezczyzn zgromadzonych teraz wokol Mary.
-Nie, prosze pana. - To byl Hendriks. - Pan Stryker stal sam przy oknie. Allen podszedl do niego, powiedzial cos, nie wiem co, i w nastepnej chwili tarzali sie po podlodze. Wszystko razem nie trwalo nawet dziesieciu sekund.
Kapitan Imrie skinal ciezko glowa i nalal sobie potezna porcje whisky; widocznie podejscie do cumowania pozostawial - i slusznie - Smithy'emu. Postawilem Allena, calkiem juz przytomnego, na nogi i poprowadzilem do drzwi jadalni.
-Zabiera go pan na dol? - spytal kapitan Imrie.
Skinalem glowa.
-A po powrocie powiem panu, o co poszlo. - Popatrzyl na mnie spode lba i wrocil do swojej szkockiej. Katem oka dostrzeglem, ze Mary pije drobnymi lyczkami koniak, wzdrygajac sie przy kazdym lyku, a Lonnie trzyma w reku jej okulary. Pospieszylem sie, by usunac Allena z jadalni, nim je zwroci wlascicielce.
Ulozylem go na koi i przykrylem kocem. Jego poharatana twarz odzyskala co prawda troche kolorow, ale przez caly ten czas nie odezwal sie ani slowem.
-O co wam poszlo? - spytalem.
-Przepraszam, ale wolalbym tego nie mowic - odparl po chwili wahania.
-A to niby dlaczego?
-Jeszcze raz przepraszam, ale to prywatna sprawa.
-Ktos moglby sie poczuc dotkniety?
-Tak, ja... - powiedzial niepewnie i umilkl.
-W porzadku, musi pan rzeczywiscie swiata za nia nie widziec. - Przygladal mi sie dluzsza chwile, po czym skinal glowa. - Mam ja tu przyprowadzic?
-Nie, nie! Nie chce, zeby mnie ogladala... nie z taka twarza! Nie, bardzo pana prosze!
-Jeszcze piec minut temu panska twarz wygladala znacznie gorzej. A mimo to serce jej pekalo, az huk szedl.
-Naprawde? - Sprobowal sie usmiechnac i wykrzywil tylko z bolu. - No to niech bedzie.
Zostawilem go i poszedlem do kabiny Strykera. Otworzyl mi drzwi z mina, ktora nie swiadczyla, by uwazal mnie za milego goscia. Spojrzalem na wciaz jeszcze krwawiace rozciecie.
-Chcialby pan, zebym to obejrzal?
Judith Haynes - w spodniach i futrzanej kurtce z kapturem wygladala jak rudy Eskimos - siedziala na jedynym krzesle w kajucie, trzymajac na kolanach oba spaniele. Jej olsniewajacy usmiech mial chyba wychodne.
-Nie. |
|