aaa4 |
|
|
|
Do³±czy³: 07 Mar 2018 |
Posty: 4 |
Przeczyta³: 0 tematów
Ostrze¿eñ: 0/5
|
|
|
|
|
|
 |
 |
 |
|
Nie zdazylem jednak nawet otworzyc ust. Rozleglo sie pukanie do drzwi i ktos bez zwloki je otworzyl. Mina Oakleya zdradzala zdenerwowanie i wyrazne zaniepokojenie.
-Chyba powinien pan natychmiast zejsc do jadalni, sir - powiedzial do kapitana Imrie, po czym spojrzal na mnie i dodal: - Obawiam sie, ze pan tez, doktorze Marlowe. Doszlo do bojki, dosc powaznej.
-Boze wszechmogacy! - Jesli kapitan Imrie zywil jeszcze jakies resztki zakorzenionych zludzen, ze na pokladzie statku, ktorym dowodzi, panuje pelnia szczescia, to teraz ostatecznie ich sie pozbyl. Wyszedl w tempie zupelnie niezwyklym u czlowieka jego wieku i postury. Podazylem za nim znacznie stateczniej.
Oakley w niczym nie przesadzil. Doszlo do bojki, ktora rzeczywiscie musiala byc bardzo nieprzyjemna, choc bez watpienia trwala bardzo krotko. W jadalni bylo wszystkich razem ledwie szesc osob. Dwom czy trzem pasazerom Morze Barentsa nadal jeszcze dawalo sie we znaki na tyle, by woleli pozostac w zaciszu swoich kajut niz podziwiac odstreczajace piekno Wyspy Niedzwiedziej, a Trzej Apostolowie tkwili jak zwykle w swietlicy, w kakofonicznym jazgocie poszukujac pierwszego szczebla drabiny wiodacej do muzycznej niesmiertelnosci. Trzy z tych szesciu osob staly, jedna siedziala, jedna kleczala, a ostatnia lezala rozciagnieta na podlodze. Stojacymi byli Lonnie, Eddie i Hendriks; wszyscy trzej mieli miny zdradzajace zatroskanie, niepewnosc i bezradnosc, jakie zawsze w takich sytuacjach maluja sie na twarzach przygodnych widzow. Michael Stryker siedzial na krzesle przy stole kapitanskim, z mocno zakrwawiona chusteczka przycisnieta do glebokiego rozciecia na prawym policzku; latwo bylo zauwazyc, ze kostki dloni trzymajacej chusteczke sa silnie otarte z naskorka. Kleczaca byla Mary kochanie. Widzialem tylko jej plecy, dlugie jasne wlosy zamiatajace koncami podloge i lezace w poblizu wielkie okulary w rogowej oprawie. Plakala bezglosnie, jej szczuple ramiona drzaly konwulsyjnie w poczatkowym stadium histerii. Przyklaklem obok niej i nie podnoszac z kolan oderwalem lagodnie od podlogi. Wyprostowala sie i ze spopielala twarza spojrzala na mnie oczami, w ktorych nie bylo lez. Nie poznala mnie; bez okularow byla praktycznie slepa.
-Juz dobrze, Mary - powiedzialem. - To tylko ja. Doktor Marlowe. - Spojrzalem na lezacego na podlodze i nie bez trudu rozpoznalem w nim Allena. - No, juz dobrze. Badz grzeczna dziewczynka i daj mi go obejrzec.
-On jest strasznie ranny, doktorze, strasznie! - Szlochala bezglosnie, chwytajac konwulsyjnie powietrze i z trudem dobywajac z siebie slowa. - Och, niech pan na niego spojrzy, niech pan tylko spojrzy! To straszne! - I rozplakala sie na dobre, tym razem juz nie bezglosnie. Drzala na calym ciele. Podnioslem glowe.
-Panie Hendriks, czy moglby pan pojsc do kuchni i poprosic pana Haggerty'ego o troche koniaku? Prosze powiedziec, ze to ja pana przysylam. Gdyby go nie bylo, niech pan wezmie ten koniak bez pytania. - Hendriks skinal glowa i natychmiast wyszedl. - Przepraszam - powiedzialem, zwracajac sie do kapitana Imrie - powinienem byl spytac pana o pozwolenie.
-Nie ma o czym mowic, doktorze. - Znow rozmawialismy ze soba normalnym tonem, choc chyba przejsciowo. Odpowiedzial czysto machinalnie, gdyz cala jego uwage, zabarwiona wyrazna wrogoscia, skupial teraz na sobie Michael Stryker. Zajalem sie z powrotem Mary.
-Prosze wstac i usiasc na tamtej kanapie. I wypic troche tego koniaku. Slyszy pani?
-Nie, nie! Ja...
-Zalecenie lekarza. - Spojrzalem na Eddiego i Lonniego, ktorzy bez slowa z mojej strony zaprowadzili ja na najblizsza kanape. Nie czekalem, zeby sprawdzic, czy zastosuje sie do zalecen lekarza. Allen, ktory wlasnie zaczynal dawac oznaki zycia, znacznie pilniej wymagal mojej opieki. Stryker zalatwil go jak rzeznik: mial rozciete czolo, rozbity policzek, podbite oko, ktore do wieczora zupelnie mu zapuchnie, rozcieta warge zalana krwia cieknaca z obu dziurek nosa, stracil jeden zab, a drugi tak sie ruszal, ze juz wkrotce takze mial go stracic.
-To pan mu to zrobil? - spytalem, zwracajac sie do Strykera.
-To chyba jasne, nie?
-Musial go pan tak zmasakrowac? Jak rany, czlowieku, przeciez to jeszcze dzieciak. Moze nastepnym razem [link widoczny dla zalogowanych]
wybralby pan sobie kogos swojej postury?
-Na przyklad pana?
-O Boze! - jeknalem ze znuzeniem. Ten facet zaczynal mnie meczyc. Pod cieniutka warstewka oglady czailo sie w nim prawdziwe okrucienstwo. Przestalem zwracac na niego uwage, poprosilem Lonniego, zeby przyniosl z kuchni wody, i doprowadzilem Allena do jakiego takiego stanu. Jak zawsze w takich przypadkach, usuniecie zakrzeplej i rozmazanej krwi poprawilo mu wyglad o osiemdziesiat procent. Plaster na czolo, dwa tamponiki do nosa, dwa szwy na zamrozona warge - i to bylo wszystko, co moglem dla niego zrobic. Wyprostowalem sie w chwili, kiedy oburzony kapitan Imrie zaczal przesluchiwac Strykera.
-Co tu zaszlo, panie Stryker?
-Klotnia.
-Ach, klotnia? - Kapitan Imrie z miernym skutkiem probowal ironii. - A co te klotnie wywolalo?
-Zniewaga. Z jego strony.
-Ze strony tego... tego dzieciaka? - Kapitan wyraznie podzielal moje wlasne odczucia. - A coz to byla za zniewaga, zeby tak potraktowac to dziecko?
-To sprawa prywatna. - Stryker przycisnal chusteczke do rozciecia na policzku, a ja, zapominajac na chwile o Hipokratesie i jego przysiegach, zaczalem zalowac, ze nie jest ono glebsze, choc i tak wygladalo dosc paskudnie. - Oberwal tak, jak obrywa kazdy, kto mnie zniewazy. To wszystko.
-Z najwyzszym wysilkiem staram sie powstrzymac od komentarzy - odparl sucho kapitan Imrie. - Niemniej jako kapitan tego statku...
-Nie jestem czlonkiem panskiej zalogi. Jesli ten glupi szczeniak nie wniesie skargi - a jej nie wniesie - to zechce pan laskawie nie wtykac nosa w nie swoje sprawy. - Stryker wstal i wyszedl z jadalni. Kapitan Imrie zrobil ruch, jakby chcial pojsc za nim, rozmyslil sie jednak, usiadl ciezko u szczytu swego wlasnego stolu i siegnal po wlasna butelke.
-Czy ktorys z panow widzial, co tu zaszlo? - spytal trzech mezczyzn zgromadzonych teraz wokol Mary.
-Nie, prosze pana. - To byl Hendriks. - Pan Stryker stal sam przy oknie. Allen podszedl do niego, powiedzial cos, nie wiem co, i w nastepnej chwili tarzali sie po podlodze. Wszystko razem nie trwalo nawet dziesieciu sekund.
Kapitan Imrie skinal ciezko glowa i nalal sobie potezna porcje whisky; widocznie podejscie do cumowania [link widoczny dla zalogowanych]
pozostawial - i slusznie - Smithy'emu. Postawilem Allena, calkiem juz przytomnego, na nogi i poprowadzilem do drzwi jadalni.
-Zabiera go pan na dol? - spytal kapitan Imrie.
Skinalem glowa.
-A po powrocie powiem panu, o co poszlo. - Popatrzyl na mnie spode lba i wrocil do swojej szkockiej. Katem oka dostrzeglem, ze Mary pije drobnymi lyczkami koniak, wzdrygajac sie przy kazdym lyku, a Lonnie trzyma w reku jej okulary. Pospieszylem sie, by usunac Allena z jadalni, nim je zwroci wlascicielce.
Ulozylem go na koi i przykrylem kocem. Jego poharatana twarz odzyskala co prawda troche kolorow, ale przez caly ten czas nie odezwal sie ani slowem.
-O co wam poszlo? - spytalem. |
|